piątek, 4 lipca 2008
Zima dla Natalsy była trudnym czasem. Joli (cóż za fińskie imię :P) wyjechał na narty (skakać), a ona (pochodziła przecież z biednej rodziny, tak jest bardziej nastrojowo), została w domu. Czasami chodziła na róg ulicy sprzedawać zapałki, ale to inna historia...
Jednak pewnego późnego wieczora (mama spała, a tata - szkoda gadać...) dziewczynka poszła do miasta. Zima walczyła z wiosną, ta druga wygrywała spłukując resztki śniegu lodowatym deszczem. Wilgotne powietrze chłonęło zanieczyszczenia tak, że Natalsa widziała praktycznie przed sobą czarnobiały obraz. Tylko czerwień cegły zdezelowanych kamienic nie straciła swojego koloru. Dziewczynce przestała przeszkadzać pogoda. Zaczęła podskakiwać i wyobrażać sobie, że kręci parasolem, którego nie miała. W całym tym zamieszaniu nie zauważyła grupki, która szła w jej kierunku.
- Hmmmm...
- Masz komóreczkę?
- Nie.
- Zegareczek?
- Nie.
- To będziesz musiała zapłacić nam w...
BUM! TRACH! TRZASK, PRASK!
To on Komandos Żółw, to on ją uratował...
CIEMNOŚĆ>>>
- Obudź się!
- Joli?! Przecież byłeś na nartach, skąd tu się wziąłeś? Komandos Żółw cię wezwał?
- Jaki Komandos, czy ty przypadkiem nie uderzyłaś się w głowę.
- Głupie pytanie. No jasne, że się uderzyłam. Chyba właśnie dlatego straciłam przytomność. A jeżeli nie Komandos, to kto cię tu ściągnął.
- Musiałem wrócić wcześniej. A na ten spacer wybrałem się... w sumie sam nie wiem dlaczego.
- To ty mnie...
- Tak, to ja cię...
- Ehm... lubisz mnie, prawda?
- Lubię cię. - przyznał ponuro chłopiec.
11:52