poniedziałek, 7 lipca 2008
Trzeba wam wiedzieć, ze Natalsa kochała koszykówkę. I nie mam tu na myśli siedzenia na fotelu z rozwalonym brzuchem i oglądania NBA, tylko aktywną grę. Dziwicie się? To była jedna z niewielu rzeczy, które mogła robić w wolnym czasie poza oglądaniem Komandosa Żółwia. Przed jej starą kamienicą był kawałek wylanego asfaltu i metalowy kosz. Swoje pierwsze rzuty oddawała obdrapaną piłką do nogi w wieku 5 lat... i trafiała. A była niska, tak niska, że by dosięgnąć do kosza musiały by na sobie stanąć 4 Natalsy. Mimo swojego niziutkiego wzrostu, maluczkiego wieku i samego faktu, że jest dziewczynką, potrafiła pokonać starszych od siebie chłopców. Grała więc sama ze sobą.
Podczas jednej z takich gier stało się nieszczęście. Natalsa złamała nogę. Przyjechała karetka i odwiozła dziewczynkę na sygnale.
Złamanie okazało się poważne, więc w szpitalu trzeba było zostać kilka dni. Jednak najgorsze było to, że Joli nie przyjeżdżał. Natalsa dała mu trochę czasu, by zrobił to z własnej woli, jednak w końcu zniecierpliwiona sięgnęła po komórkę...
- Halo?
- Gdzie jesteś?
- Natalsa?
- Gdzie jesteś?
- No jak to gdzie? W domu.
- Dlaczego nie ma cię tutaj?
- Gdzie?
- NO TUTAJ?!
- Gdzie?!
- Ty naprawdę nic nie wiesz? Nie interesowałeś się mną?
- Ale co się stało?
- A nie zastanawiało cię to, że mnie nie było.
- Myślałam, że miałaś troszkę dosyć, że chciałaś odpocząć... Z resztą ja...
- Ja! Ja przecież... Ja jestem w szpitalu.
- Co się stało.
- Mam złamaną nogę, przyjedź do mnie.
- Ale... Dlaczego zawsze jak ci jest źle, to JA muszę przyjeżdżać do ciebie?
- Bo jesteś moim przyjacielem?
- A ty jesteś moją przyjaciółką?
- No oczywiście.
- Ale...
- Przjeżdżaj... - i po zastanowieniu dodała - proszę.
Przyjechał. Ona poczuła się dużo lepiej. Ale on musiał wyjść. Natalsa nie wiedziała dlaczego, ale wydawało się jej, że na zawsze...
13:19