poniedziałek, 15 lutego 2010
Było zimno. Joli w sumie lubił zimę, ale teraz to było zdecydowanie za zimno i za długo tak zimno. Z resztą wszystkie uroki zimy w mieście uleciały razem z dzieciństwem. Był poważnym człowiekiem, a przynajmniej za takiego się uważał. Choć czasami odkrywał, że ta powaga sprawia, że jest smutny, ale zawsze szybko odrzucał te myśli.
Szedł więc, pocierając zziębnięte i wysuszone ręce, szedł zatopiony w myślach. Myślał o tym wszystkim... O Natalsie w szpitalu, o tym, że jest na niego obrażona, że nawet nie dała mu się wytłumaczyć, że zawsze tworzy sobie swoją wersję wydarzeń, że tworzy sobie świat i poglądy i nic nie da się jej powiedzieć. Zgłodniał. W kieszeni kurtki miał jedynie jabłko, jednak było tak zimne, że po odgryzieniu kawałka straszliwie rozbolały go zęby. Myślał właśnie o tym, jak przez zębinę przepływa zimno i pobudza nerwy i że pasta Sensodyne załatwiłaby sprawę, kiedy...
...
...
...
- Cześć Joli! - krzyknęła do niego koleżanka z poprzedniej szkoły
Bum! i przejechał go tramwaj. Na śmierć.
Jabłko, które wypadło z jego rąk potoczyło się w stronę przystanku. Nadjechał kolejny tramwaj, przekrawając jabłko na pół. Wysypały się z niego wszystkie ziarenka, gdzieś w ziemię, gdzieś pomiędzy szyną i betonem.
13:08